Wspaniała kobieta – Beata – Mama – organizatorka Kobiecych Wypraw w Naturę. Zupełnym przypadkiem znalazłam jej stronę w Internecie i od razu zapragnęłam spotkać się z Nią przy moim zielonym stole – zobaczyć, co u Niej, jak żyje i skąd wziął się pomysł na wspaniałe wyprawy w góry.
UniGoo to totalnie wyjątkowe, pełne radości i optymizmu kobiece wyprawy w naturę. To świadomy odpoczynek i prezent, jaki każda z nas robi dla siebie samej. To nowe przyjaźnie, nowe miejsca, nowe smaki, nowi wspaniali ludzie. UniGoo to wspomnienia i chwile, których się nie zapomina. To ucieczka za miasto, w ciszę, do lasu. Wędrówka dostosowana tempem do całości grupy, nastawiona na wspólne rozmowy, przemyślenia, inspirację, a w efekcie naładowanie się dobrą energią. Poczytajcie, zainspirujcie się i wyruszcie z Nią w góry, zajrzyjcie do Jej świata – to będzie na pewno wspaniała przygoda.
Wszystkie informacje na temat wyjazdów znajdziecie na stronie: unigoo.pl
Edyta Skorupska: W jaki sposób spędzasz wolny czas?
Beata Szylhabel: Wszystko tak naprawdę zależy od tego ile go mam:) Inaczej, kiedy jest to wolna chwila pośród codziennych obowiązków, inaczej słoneczny weekend, a jeszcze inaczej dłuższe, rodzinne wakacje. Nie mniej zawsze jest to czas spędzany aktywnie na świeżym powietrzu.
W tygodniu będą to popołudniowe prace w ogrodzie, sadzenie roślin, pielenie warzywniaka, tudzież koszenie trawnika – prace fizyczne w cudowny sposób pozwalają mi się zrelaksować, oderwać myśli od codziennych obowiązków. Kiedy wieczorem wracam do domu, czasami czuję zmęczenie czy ból kręgosłupa, jednakże w głowie jest spokój i porządek – uwielbiam ten stan.
Jeśli chodzi o weekend, to dokładamy starań, aby zabrać dzieci za miasto i pozwolić im na swobodne obcowanie z przyrodą. Często, ze względu na bliskie położenie od Wrocławia, uciekamy w Dolinę Baryczy, to cudowne miejsce na rowery czy spływy kajakowe.
Wakacje natomiast to u nas czas beztroskich podróży czy to po Polsce, czy po Europie. Nie planujemy, nie rezerwujemy niczego wcześniej, nie zastanawiamy się, jaka będzie pogoda, co zobaczymy i czym ten czas wypełnimy. Kiedy przychodzi dzień startu, pakujemy do samochodu dzieci, namiot, teraz jeszcze pasa i ruszamy przed siebie. Oczywiście zawsze mamy także ze sobą rowery z pełnym osprzętem, plecaki, kuchenkę turystyczną czy stroje kąpielowe. Tak przygotowani zaczynamy np. od tygodnia nad polskim morzem, aby dzieciom dać się wyszaleć, potem poprzez Mazury, przejeżdżamy przez kolejne Parki Narodowe, kończąc na polu namiotowym w Ustrzykach Górnych. Nie nadajemy się do zbyt długiego stacjonowania w jednym miejscu, gdyż po paru dniach, kiedy już wszystko, co jest do zobaczenia, zobaczymy, zaczyna nas nosić – to znak, że pora przejechać w inne miejsce. Wolność, niezależność i spontan- to chyba słowa, które najlepiej pasują do opisu naszych wakacji.
ES: Na czym polega Twoja praca? Skąd wziął się pomysł na to, co robisz?
BSZ: Obecnie moja praca polega na porywaniu kobiet w góry! W myśl hasła przewodniego UniGoo, które brzmi „Nie pędź przez życie – Wędruj”, inspiruję kobiety do świadomego odpoczynku blisko natury, do łapania pięknych chwil i malowania niezapomnianych wspomnień, a przy tej okazji do poznawania nowych, niezwykłych miejsc i ludzi.
Moim marzeniem jest zebrać wokół UniGoo społeczność pełnych pozytywnej energii, optymizmu
i uśmiechu kobiet. Takich, z którymi to można „konie kraść”, czy „góry przenosić” i muszę powiedzieć, że póki co marzenie to realizuje się w 100%. Na nasze wyjazdy przyjeżdżają kobiety z całej Polski, w różnym wieku, z kompletnie różnorodnym doświadczeniem, zarówno życiowym, jak i zawodowym, jednakże zawsze pełne wewnętrznej radości, otwarte na innych i z tym genialnym błyskiem w oku. Ta różnorodność sprawia, że na wyjeździe mamy do czynienia z synergią cząstek bardzo indywidualnych, a to z kolei buduje totalnie unikalny klimat i charakter kobiecych wypraw w naturę. Atmosfery, jaka panuje na naszych wyjazdach, absolutnie nie da się w słowach zamknąć i na papier przełożyć. To trzeba samemu przeżyć. W żadnej innej konfiguracji, czy to jadąc z rodziną, z przyjaciółmi czy znajomymi nie da się jej powtórzyć.
Muszę się przyznać, że ja od tych wyjazdów jestem już chyba uzależniona. Na szczęście to uzależnienie dopada nie tylko mnie, ale i inne uczestniczki, bo są wśród dziewczyn i takie, które wędrują ze mną regularnie już od 4 lat:)
Kobiece wyprawy UniGoo, nie są intensywnym trekkingiem dla zawodowców – tego tu nie znajdziesz, aczkolwiek niekiedy całkiem sporo kilometrów mamy do przebycia. To wędrówka dostosowana tempem do całości grupy, nastawiona na wspólne rozmowy, przemyślenia, inspirację, naładowanie się dobrą energią, która płynie zarówno z otaczającego świata, jak i od pozostałych uczestniczek wyprawy, czy gospodarzy, u których się zatrzymujemy.
„Prace fizyczne w cudowny sposób pozwalają mi się zrelaksować, oderwać myśli od codziennych obowiązków. Kiedy wieczorem wracam do domu, czasami czuję zmęczenie czy ból kręgosłupa, jednakże w głowie jest spokój i porządek – uwielbiam ten stan.”
ES: Skąd pomysł?
BSZ: Pierwsze, jeszcze zupełnie nieformalne, wyprawy UniGoo pojawiły się 4 lata temu. To właśnie wówczas, jako młoda, ale zmęczona mama dwójki wspaniałych smyków, wykonująca powtarzające się w kółko te same czynności stwierdziłam, że muszę coś zrobić, muszę, chociaż na chwilę przełamać codzienne schematy, aby nie zwariować. Potrzebowałam ciszy, oderwania myśli, rozmowy i chwili wytchnienia dla ciała i ducha.
Z racji tego, że bardzo sobie cenię poczucie wolności i niezależności wszelkie grupy, ze sztywnym harmonogramem spotkań, tudzież deklaracją członkostwa jakoś tak nie do końca wchodziły w grę. Z drugiej strony bycie częścią formalnej grupy, bezdyskusyjnie ma swoje walory. Zawsze zazdrościłam moim przyjaciołom, harcerzom, tego, że mają swoją, bardzo silną i zżytą „paczkę”, że mają wokół siebie ludzi, na których zawsze mogą liczyć. Podziwiałam ich zaangażowanie we wspólne inicjatywy i to, że razem mogą zdziałać zdecydowanie więcej dobrego, aniżeli w pojedynkę. No i bez ściemy – z zazdrością też patrzyłam, jak pakują plecaki i wyjeżdżają na zloty czy obozy, na których wiadomo, że będą świetnie się bawić. Zaczęłam kombinować jakby to zrobić, aby także stać się częścią takiej, totalnie wyjątkowej grupy, ale tak, bez spiny, bez formalizmów i cotygodniowych spotkań w siedzibie. Tak właśnie zrodził się w mojej głowie pomysł na UniGoo. A, że z pochodzenia jestem góralką i góry od zawsze były w moim życiu i sercu, kierunek mógł być jeden. Z kolei, kiedy miłość do gór połączyć z ponad już 12 letnim stażem pracy w obszarze HR’u i szeroko rozumianego rozwoju indywidualnego – wówczas efektem końcowym stają się Kobiece Wyprawy w Naturę. Przy czym naturę rozumiem tutaj w dwójnasób – jako tą zieloną, z szumem drzew, błękitem nieba, rosą pod stopami, zimną wodą w górskim potoku, czy zapachem wilgotnej ziemi w lesie … oraz tą, ukrytą w naszych wnętrzach, najbardziej prawdziwą, piękną i pierwotną – „obraną” z tego, co należy, co wypada, co powinnam. Tą, która często schowana jest pod stertą obowiązków, terminów, zadań i trosk.
Organizowanie kobiecych wypraw w naturę daje mi również poczucie, że robię coś ważnego, coś, co zarówno mi, jak i innym uczestniczkom służy, pomaga i daje radość. To zaspokaja moją potrzebę bycia społecznikiem, robienia czegoś dla innych i dla wyższej idei.
ES: Czy uprawiasz jakiś sport?
BSZ: Uwielbiam różne formy aktywności, jednakże chyba nie mogę powiedzieć, że uprawiam jakiś sport. Uprawiać sport, oznacza dla mnie podejmować dany rodzaj aktywności fizycznej/sportowej bardzo regularnie przez dłuższy czas, mając na uwadze osiągnięcie określonego celu.
Moja aktywność sportowa jest spontaniczna i różnorodna. Jednego dnia zrobię 30km na rowerze, kolejnego zabiorę kije, do plecaka wrzucę aparat fotograficzny i pójdę na długi spacer wałami Widawy. A jeszcze kiedy indziej, spakuję mały plecak i wdrapię się na Ślężę, tudzież zabiorę rodzinę na spływ kajakowy. Dlatego właśnie, nie mogę powiedzieć, że uprawiam jeden, konkretny rodzaj sportu. Nie mniej, jestem zdecydowanie niespokojną i aktywną duszą, która ruchu na świeżym powietrzu potrzebuje do życia jak tlenu. No właśnie, ruch na świeżym powietrzu, to tu w moim przypadku tkwi cały sekret. Kompletnie się nie nadaję na zajęcia na sali. Po pierwsze nie przepadam za sztywnymi harmonogramami i wyznaczonymi godzinami zajęć, a po drugie zazwyczaj nie jestem w stanie zapamiętać sekwencji kroków, które trener prezentuje :) Tak więc samowolne włóczęgostwo po okolicy bliższej i dalszej bardziej do mnie pasuje.
„Inspiruję kobiety do świadomego odpoczynku blisko natury, do łapania pięknych chwil i malowania niezapomnianych wspomnień, a przy tej okazji do poznawania nowych, niezwykłych miejsc i ludzi.”
ES: Jak wyglądają Twoje poranki? I czym rożni się zwykły dzień od weekendów?
BSZ: Zdecydowanie należę do stada skowronków. Wczesne pobudki, najlepiej przed wszystkimi innymi domownikami, są ze mną od zawsze. Uwielbiam chwilę, kiedy cały dom pogrążony jest jeszcze w cudownej ciszy, a noc powoli zaczyna ustępować miejsca kolejnemu dniu. Poranek to dla mnie najpiękniejsza i najbardziej niezwykła pora dnia. Uwielbiam w lecie wyjść na boso na taras, usiąść na schodzie z kubkiem gorącej kawy i patrzeć w dal…. na trawę, na drzewa, wsłuchując się jednocześnie w śpiew ptaków, czy pierwsze odgłosy budzącego się ze snu ludzkiego świata.
A jak wyglądają moje poranki? Hmm – tak jakoś zwyczajnie. Budzę się… nie wyskakuję z łóżka od razu, ale robię kilka głębokich oddechów, uśmiecham się do siebie, do świata, do śpiącego obok mnie męża i dziękuję za kolejny dzień, jaki został mi ofiarowany. Jeszcze chwilę leżąc rysuję w myślach piękny przebieg dnia, zastanawiam się jak chciałabym się czuć. Potem cichutko wymykam się z sypialni, dreptam drewnianymi schodami w dół do kuchni. Pierwszym, co robię, to biorę do ust duży łyk nieoczyszczonego oleju słonecznikowego. Oczyszczanie w ten sposób jamy ustnej i moich schorowanych zatok, stało się tak silnym nawykiem, jak poranna toaleta, czy szczotkowanie zębów.
W czasie, kiedy usta są zajęte olejem (a staram się, aby było to przynajmniej 15 minut), uruchamiam powoli moje myśli i zapisuję „poranne strony”. To 15 minut pisania o wszystkim i o niczym. Biorę mój specjalnie do tego przeznaczony zeszyt i przekładam na papier swoje uczucia, przemyślenia, emocje, plany i marzenia….ale czasami też złości, rozczarowania i nerwy.
Po tym czasie przebieram się z piżamy, myję się, wklepuję pod oczy krem na zmarszczki i wypijam szklankę wody z cytryną i miodem. Jednocześnie zaparza się już filiżanka mojej cudownie aromatycznej kawy. Tak ta poranna kawa to mój jedyny nałóg…..co gorsza rytuał, który sprawia mi wiele przyjemności, w związku z czym mimo, iż wiem, że to nie najzdrowiej, a w zasadzie kompletnie niezdrowo, nie chcę z niego rezygnować.
W tym właśnie czasie, kiedy ja delektuję się kawą najczęściej budzi się do życia reszta domowników. W naszym domu rozpoczyna się codzienna sekwencja określonych czynności, prowadząca do wyprawienia dzieci do przedszkola/szkoły, a męża do pracy. Śniadanie, drugie śniadanie, mycie, ubieranie, wymarsz….
Ja z racji tego, że pracuję z domu, zostaję na posterunku. Zamykam za moimi chłopakami drzwi … następuję cisza … uwielbiam ją. Tylko jeszcze pies dopomina się, aby i o nim, a w zasadzie o niej, nie zapomnieć. Tak więc, jeszcze poranny spacer wałami Widawy, po nim śniadanie i już można brać się do pracy.
ES: A czym dzień w tygodniu różni się od weekendów?
BSZ: Zasadniczo za bardzo się nie różni, cała pierwsza jego część jest stała. Jedyne co, to w weekend, kiedy wszyscy wstaną i zwleką się do kuchni jemy niepospiesznie wspólne śniadanie, planując co z dalszą częścią dnia będziemy robić. Jeśli w planach tych pojawia się wyjazd w góry, na rowery czy na spływ, tempo zaczyna się zwiększać, następuje dość szybkie pakowanie, tak, aby z dnia jak najwięcej skorzystać.
ES: Opisz swoje ulubione posiłki (może to coś domowego, szarlotka babci, albo danie w jakiejś ulubionej knajpce).
Ja tak ogólnie to bardzo lubię jeść :) Lubię także gotować i eksperymentować w kuchni. W związku z czym tych ulubionych posiłków mogłabym całkiem sporo wymienić poczynając chociażby od barszczu ukraińskiego, przechodząc przez gołąbki z kaszą gryczaną w sosie borowikowym, a kończąc na sezonowych owocach ukrytych pod kruszonką czy domowym kisielu.
Jednakże jest taki smak, który od dziecka mi towarzyszy i za każdym razem budzi genialne wspomnienia – to zapach domowego, drożdżowego ciasta w sobotnie przedpołudnie. Moja babcia zawsze takie zagniatała w ogromnej misce i do dziś pamiętam jak nas uczyła, że im więcej ugnieceń tym „bukta” piękniejsza wyrośnie.
ES: Czy dbasz o zdrowie? Czy dobre nawyki żywieniowe/życiowe są dla Ciebie ważne?
BSZ: O zdrowie swoje i swojej rodziny dbam tak, jak umiem najlepiej. Z racji tego, że mój młodszy syn ma immunologicznie obniżoną odporność, sporo czytam na temat naturalnych sposobów wzmacniania organizmu, czy naturalnych terapii leczenia, kiedy już choroba dopadnie. Czasami czuję się jak jakaś czarownica, znowuż gotując w garnku „ognistą herbatkę” na ból gardła i przeziębienie. Cały czas wiedzę swoją w tym zakresie poszerzam, aczkolwiek mam świadomość, że jeszcze daleka droga przede mną.
W kuchni staram się wybierać wysokiej jakości produkty lokalne i sezonowe pochodzące ze sprawdzonych źródeł. Do przygotowywanych potraw przemycam jak najwięcej warzyw i owoców. W zdecydowanej większości przypadków gotuję na parze. Smaki i zapachy lata zamykam w słoikach, tudzież w szufladkach zamrażalki. Zbieram pędy sosny, kwiaty bzu czy mniszka i na syropy przerabiam.
Na dwór dzieci moje wyganiam, kiedy jest tylko taka możliwość, bo nauczona jestem, że trzeba hartować i na świeżym powietrzu jak najdłużej przebywać. Tylko o to świeże powietrze ostatnio coraz trudniej – dołuje mnie to strasznie. Zdrowe nawyki przekładam także na sferę psychiczną i na ducha – afirmacje, wizualizacje, czy sesje wdzięczności to także nasz chleb powszedni.
„Organizowanie kobiecych wypraw w naturę daje mi również poczucie, że robię coś ważnego, coś, co zarówno mi, jak i innym uczestniczkom służy, pomaga i daje radość.”
ES: Czy na co dzień gotujesz zdrowo? Jakie kolory pożywienia królują w Twojej kuchni?
Moja rodzina to zdecydowani zupożercy. Pyszną, gorącą i aromatyczną zupę, z chrupiącą bruschetta, czy świeżutką focaccią, możemy zjadać nie tylko na obiad, ale i na śniadanie czy na kolację. Jeśli chodzi o kolory, które królują u nas w kuchni- myślę, że jest pełna paleta barw. Nie ma jednego koloru, który by w zdecydowany sposób dominował nad pozostałymi.
Czy na co dzień gotuję zdrowo? – staram się i chyba całkiem nieźle mi to wychodzi, aczkolwiek nie powiem, zdarza się nam niekiedy występek przeciw zdrowemu żywieniu popełnić … i kiedy babcia mojego męża pączków z różą nasmaży górkę, to raczej jej nie odmówimy:)
ES: Beatko, zupełnie się temu nie dziwię – wszak to pączki zrobione z miłością :) A oprócz pączków czy lubisz i jadasz słodycze? Co sądzisz o uzależnieniu od cukru?
BSZ: W moim życiu jest tak, że całkowicie wyeliminować słodyczy nie potrafię. Podejmowałam kilka prób i za każdym razem ponosiłam klęskę. O ile takie sklepowe słodycze typu ciastka, batony, cukierki itp. mogą dla mnie nie istnieć, tak obok kawałka domowego ciasta obojętnie przejść nie umiem. Ucierane z owocami, w lecie na tarasie, do kawusi, czy aromatyczny, pełen zapachów piernik zimową porą…. rajuśku! Tak, takie „suche” ciasta z owocami czy bakaliami to najlepsze w świecie dobrotki. Nie potrzebuję ich na co dzień, nie potrzebuję dużo…. ale jeden kawałeczek w niedzielne popołudnie jest idealny:)
ES: Co sądzisz o modzie na „zdrowe gotowanie”
BSZ: Uważam, że dobrze iż taka moda nastała i zatacza coraz szersze kręgi, bo dzięki temu poziom świadomości zdrowotnej/kulinarnej społeczeństwa wzrasta. To z kolei przekłada się na różnorodne programy pro-zdrowotne, ot chociażby „slow food” w naszych szkołach, czy powstawanie coraz większej ilości lokali gastronomicznych serwujących zdrowe jedzenie. Mnie osobiście wzrost wiedzy na temat zdrowego odżywiania najbardziej cieszy, w aspekcie pojawiania się coraz większej ilości sklepików, oferujących lokalne produkty z certyfikowanych gospodarstw ekologicznych. Mam taki swój ulubiony sklepik u mnie na wsi i zakupy w nim cieszą mnie okrutnie. Nie ma nic piękniejszego aniżeli koszyk pełen owoców i warzyw, takich brudnych, niekształtnych, obłędnie pachnących.. Jestem zdecydowaną zwolenniczką podejścia, że lepiej mniej, ale smaczniej.
ES: Czy masz do polecenia jakieś swoje odkrycia: mam na myśli zdrowe kosmetyki, ciuchy, lub inne rzeczy, które wytwarzane są w małych manufakturach i mają wysoką jakość?
BSZ: Hmmm tych odkryć jest całkiem sporo poczynając od „Olejów z Doliny” poprzez kiszonki „Sznajdera” kosmetyki „Polny Warkocz”, czy mydła z mydlarni „Cztery Szpaki” w tym ulubieńcy mojego męża Wyrwidąb i Waligóra.
ES: Z czym kojarzy Ci się kolor zielony?
BSZ: Na kolor zielony patrzę przez pryzmat projektu „Forest”, jaki na Uniwersytecie Wędrownym prowadzę. Kolor zielony to dla mnie las, przyroda, trawa, odpoczynek, natura, zdrowa i wolna od niedobrych myśli głowa.
ES: Jakie książki czytasz? Gdybyś miała wybrać tylko jeden tytuł, to co by to było?
BSZ: Z racji tego, że od 10 lat nie ma w naszym domu telewizora, książki (zarówno nasze, jak i te z regałów naszych dzieci) są nośnikiem wiedzy, inspiracji, relaksu i dobrej zabawy. Uwielbiam je czytać i każdego wieczora przed zaśnięciem przynajmniej kilka stron staram się połknąć. Najwięcej, z racji moich zawodowych zainteresowań, czytam książek z zakresu rozwoju osobistego, ale rozumianego tak bardzo holistycznie. Potem są książki o zdrowiu, o dzieciach, o sztuce gotowania. Są też czasopisma wnętrzarskie, gdyż uwielbiam różnego rodzaju stylizacje przestrzeni i często szukam w nich inspiracji
i wiedzy na temat odnawianych przeze mnie mebli. Aczkolwiek w zakresie renowacji mebli chyba więcej wiedzy czerpię z Internetu. Jednego, wyjątkowego i ulubionego tytułu nie jestem w stanie podać, bo czułabym się nie fair w stosunku do innych, równie ważnych, pozycji w mojej biblioteczce.
ES: Co Cię inspiruje w życiu?
BSZ: Najbardziej inspirują mnie ludzie. W sposób szczególny zaś Ci, których spotykam na swojej drodze. Ich przeżycia, historie, mądrość, wiedza i doświadczenia życiowe. Wielkich tego świata podziwiam i ogromnym szacunkiem darzę, jednakże serce kradną „maluczcy”, którzy całym swym życiem, pracą, uśmiechem i dobrym słowem pokazują, co to znaczy żyć pięknie, godnie i prawdziwie.
ES: Za co chcesz sobie podziękować?
BSZ: Gdybym miała wybrać jedną rzecz – to byłaby to autentyczność. Za to, że mimo różnych w życiu doświadczeń, w oczach najbliższych przyjaciół, jak i dopiero co poznanych osób, zawsze pozostaję sobą.
ES: Czy jest coś ważnego w Twoim życiu czym chciałabyś się podzielić z innymi kobietami? Jakaś jedna, mocna rzecz?
BSZ: Kochane kobiety – nie czekajcie na jakieś wyjątkowe, niestety zazwyczaj trudne i bolesne, zdarzenie, które uzmysłowi Wam kruchość i ulotność życia ….. już teraz, dzisiaj, żyjcie najpiękniej, jak tylko potraficie. Uśmiechajcie się do siebie, do świat, obdarowujcie innych dobrym słowem i sercem pełnym miłości … w tych drobnych, codziennych gestach tkwi potężna siła naszej kobiecości. A wszystko to, co dawać będziecie od siebie innym, światu powróci i da wam ogrom radości i poczucia spełnienia. Przynajmniej ja tak uważam:)
ES: Czy jest jakaś kobieta, którą chciałabyś zaprosić do kolejnej rozmowy przy zielonym stole?
BSZ: Hmmm- kiedy tak sobie myślę, kto by to mógł być, to do głowy przychodzi mi Anetka Gieysztor – wspaniała, ciepła osoba, wyjątkowa czarodziejka smaku i klimatu w jej niezwykłym świecie, jakim jest Dom Gościnny Pokrzywnik 11 na pogórzu izerskim. Wszyscy Ci, co już kiedyś w Pokrzywniku byli i jedli potrawy Anetki, będą wiedzieli, o czym mówię:)
Kasza gryczana z cukinią, bobem i szpinakiem
(4 porcje)
- 2 szklanki ugotowanej kaszy gryczanej
- 400g ugotowanego i obranego ze skórki bobu
- 2 łyżki masła klarowanego, opcjonalnie 2 łyżki oliwy
- 4 ząbki czosnku
- 4 cebule dymki (część biała i zielona)
- 600g cukinii
- duża garść szpinaku baby
- przyprawy: suszone: oregano,rozmaryn, czosnek niedźwiedzi
- Ugotowaną w osolonej wodzie kaszę gryczaną, odcedzamy i rozsypujemy na dużym talerzu, tak, aby odparowała i się nie posklejała.
- Gotujemy i obieramy ze skórek bób – powinien być al dente, nie może się rozpadać.
- Drobno siekamy dymkę (białą część) i czosnek (czosnek ewentualnie można przecisnąć przez praskę).
- Na patelni rozgrzewamy dwie łyżki masła klarowanego lub oliwy i wrzucamy na nią dymkę i czosnek – podsmażamy do zeszklenia.
- Na zeszkloną cebulę i czosnek wrzucamy pokrojoną na niewielkie kawałki (plasterki/ kostka/słupki wg. upodobań) cukinię i lekko podsmażamy.
- Do podsmażonej dymki, czosnku i cukinii wsypujemy kaszę i suszone przyprawy – smażymy ok. 2-3 minuty, mieszając, aby się nie przypaliła. Doprawiamy solą i pieprzem do smaku.
- Dorzucamy ugotowany bób i posiekaną drobno zieloną część dymki – całość podsmażamy.
- Na sam koniec dodajemy umyty i osuszony szpinak baby. Mieszając podgrzewamy, aż zmięknie. Podajemy lekko skropione oliwą.
Rozmowy przy Zielonym Stole
To miejsce spotkań dla kobiet w życiu których pasja przeplata się z pracą,
a praca jest pasją! Będzie inspirująco, zielono, twórczo, zdrowo i radośnie.
If some one needs expert view on the topic of blogging after that i recommend him/her to visit this webpage, Keep up the nice job.