Zosia – wspaniała kobieta – podróżniczka, wiecznie poszukująca. Dosłownie i w przenośni, geograficznie, duchowo i życiowo. Wspaniała mama i żona. Zapraszam serdecznie na naszą ROZMOWĘ PRZY ZIELONYM STOLE – poczytajcie co Zosia mówi sama o sobie:

Geograficznie podróżuję z rodziną: mężem Marvelem (który pochodzi z Kostaryki) i dwójką naszych dzieci: Julianem (7 lat) i Marianną (4 lata). W 2017 roku, gdy Marianna miała zaledwie rok, odbyliśmy roczną podróż po Ameryce Środkowej, Południowej, Europie i Azji. Od tamtej pory prowadzę fotoblog „The Searching 4” na Instagramie i Facebooku. Dokumentuję tam nasze podróże. Lubię robić zdjęcia, w szczególności portrety, ale nie jestem profesjonalistką.

Jestem dobra w przechodzeniu zmian i adaptacji. Kocham różnorodność tego świata, jego płynność i przenikalność. Nie pociąga mnie wizja o własnym domu, w którym osiądę na zawsze. Lubię niezależność od miejsca, dlatego w naturalny sposób, po dekadzie pracy w korporacyjnym środowisku, jestem w trakcie budowania swojej kariery w zasadzie od początku, na własnych warunkach. Razem z Magdą Prukop tworzę Kosmetyczne Atelier RUBUS. Zajmuję się mediami społecznościowymi, stroną internetową, budowaniem marki, marketingiem, rachunkowością zarządczą, czyli w zasadzie tym wszystkim, czym mogę wspomóc biznes wirtualnie, ponieważ mieszkam w USA w stanie Michigan. Jest to dla mnie nowa droga, nieznana. Idzie mi powoli, nie do wszystkiego jeszcze „dorosłam”, ale akceptuję ten powolny proces, bo inne sfery życia są dla mnie równie ważne: ja, moja rodzina, moje zdrowie.

Podobno jestem też wojowniczką – w ostatnich kilku miesiącach zawojowałam raka piersi, na szczęście w bardzo początkowej fazie, ale podróż, która zachodzi w głowie przy takim doświadczeniu, jest niesamowita w dobrym i złym tego słowa znaczeniu. Jest to proces, który chyba pozostanie już ze mną na zawsze.

Edyta Skorupska: W jaki sposób spędzasz wolny czas?

Zosia Romańczuk: Każdą wolną chwilę staram się przekuć w jakąś podróż, nawet najmniejszą. Jeśli nie mam możliwości wyjazdu, odbywam podróże po relacjach, czyli spotkania ze znajomymi. Na obecnym etapie życia, mając dwójkę jeszcze w miarę małych dzieci, ten sposób spędzania wolnego czasu zwyczajnie najlepiej się sprawdza.

Nigdy nie byłam mamą, która czerpała radość z zabawy na dywanie, bawiąc się lalkami czy klockami. Potrzebowałam znaleźć jakiś kompromis, tak, aby wszyscy cieszyli się jakością spędzanego czasu. Podróże wpasowały się tu idealnie. Czasem fantazjuję i wyobrażam sobie, jak to będzie, gdy znów przyjdzie mi spędzać i organizować wolny czas tylko samej sobie. Znów będę musiała się tego nauczyć :)

E.S: Na czym polega Twoja praca? Skąd wziął się pomysł na to, co robisz?

E.R.: Wspólnie z Magdą Prukop buduję Kosmetyczne Atelier RUBUS. Początkowo miałam jedynie zajmować się prowadzeniem mediów społecznościowych i wprowadzeniem marki RUBUS do świata wirtualnego. W takim kierunki chciałam iść – menedżer mediów społecznościowych, budowanie stron internetowych, reklamy w sieci. Podyktowane to było głównie tym, że mieszkając poza granicami kraju, szukałam takiego zajęcia, dzięki któremu nie byłabym zależna od lokalizacji. Praca zdalna przy komputerze i elastyczne godziny pracy pozwalają mi opiekować się dziećmi i spędzać z nimi jak najwięcej czasu.

RUBUS miał być moim pierwszym projektem po zmianie kariery z etatu w korporacji i zarządzaniu zespołem, jednak okazało się, że moje wsparcie było potrzebne i mile widziane w znacznie szerszym zakresie. Z pierwszego projektu RUBUS szybko przerodził się w misję. Bardzo dobrze się rozumiemy z Magdą w tej kwestii – zależy nam na stworzeniu miejsca wyjątkowego, autentycznego i szczerego, w którym relacje międzyludzkie i dobro to wartość numer 1.

Byłam jedną z pierwszych klientek Magdy, dlatego wiedziałam, na jaką jakość stawiam. Przyjaźnimy się, szanujemy i wspieramy – to solidny fundament. Jeszcze długa droga przed nami, ale sukcesów jest co niemiara.

Gdy zaczynałyśmy współpracę, Magda podnajmowała kilka metrów kwadratowych, na których miała swój stolik. Ze względu na brak przestrzeni nawet zabieg pedicure nie był kwestią oczywistą. Dziś mamy swoje miejsce, salon z osobnym pokojem zabiegowym, własny styl oraz mnóstwo wspaniałych i inspirujących Klientek.

W przyszłości chciałabym się zajmować wspieraniem kobiet w budowaniu ich marek. Gdy to, co robię, pomaga komuś osiągnąć sukces i działać sprawnie, daje mi to poczucie spełnienia. W końcu widzę sens i mam misję, a gdy pomagam kobietom, aby odnosiły sukcesy – wygrywam podwójnie!

E.S: Czy uprawiasz jakiś sport?

Z.R.: Moje życie jest bardzo dynamiczne, rzadko kiedy pozostaję w jednej fazie na długo, więc muszę dopasowywać rodzaj sportu do stylu życia czy miejsca zamieszkania. Zawsze jednak uprawiałam jakiś sport i ciągle próbowałam czegoś nowego.

Na studiach i po studiach moim ulubionym sportem był oldschoolowy „step”, a także pływanie. Po urodzeniu dzieci zaczęłam biegać i od tamtej pory (to już 7 lat) bieganie mi towarzyszy, bo nie wymaga ani sprzętu, ani specjalnej lokalizacji. Podczas naszej rocznej podróży również głównie biegałam. Nie ma nic piękniejszego niż bieganie po plażach o zachodzie słońca.

Otwarcie na nowe sporty niesamowicie przydało się teraz podczas kwarantanny. Tu w Michigan w zasadzie przez cały czas mogliśmy korzystać z przestrzeni parków stanowych i innych terenów zielonych bez specjalnych ograniczeń. Dzięki temu zaczęliśmy jeździć dużo na rowerach górskich po specjalnie przystosowanych szlakach (infrastruktura tutaj jest imponująca). Zakupiliśmy rolki i znów infrastruktura pozwala tutaj nieźle poszaleć. Gdy zrobiło się ciepło, przyszedł czas na kajaki – liczba tutejszych jezior i rzek może przyprawić o zawrót głowy. Jestem w zdecydowanie dobrym miejscu na uprawianie sportów.

Poza tym wszystkim codziennie ćwiczę jogę i bardzo ją cenię za to, że pomaga mi być lepszą i silniejszą również w każdej innej dziedzinie. Sięgnęłam po nią bardziej z potrzeby niż z przypadku czy z powodu zainteresowania – po dwóch operacjach i zupełnym braku formy potrzebowałam delikatnego rodzaju sportu, który wzmocniłby mnie w łagodny sposób. Był to też sport, który mogłam uprawiać codziennie w domu w czasie kwarantanny. Kwarantanna się skończyła, ale nawyk pozostał i nie mam zamiaru z tego rezygnować

 

E.S: Jak wyglądają Twoje poranki? Czym rożni się zwykły dzień od weekendów?

Z.R.: Przeważnie dzień zaczynam między 6 a 7 rano. Uwielbiam, gdy uda mi się wstać przed innymi. Dreptam do kuchni i wypijam szklankę ciepłej wody (jeszcze kilka miesięcy temu była to bardzo aromatyczna mieszanka: woda, sok z cytryny, imbir, kurkuma, pieprz kajeński i cynamon). Niestety okazało się, że mój żołądek jest wrażliwy i te dodatki (w szczególności cytrynę) przerzuciłam na inne pory dnia, ale zdecydowanie polecam!

Później ćwiczę jogę i już w tym momencie uznaję dzień za udany ;) A jeśli zanim obudzą się dzieci, uda mi się zrobić kawę lub kawę zbożową, zasiąść przy komputerze, przeczytać mejle i odpowiedzieć na wiadomości od bliskich, to już czuję się jak zwycięzca.

W weekendy jest inaczej – wstajemy wspólnie, często z przytulasem. Później zawsze wspólne śniadanie i planowanie dnia. Latem w weekendy nas nie ma – jesteśmy w podróży ;)

Każdą wolną chwilę staram się przekuć w jakąś podróż, nawet najmniejszą. Jeśli nie mam możliwości wyjazdu, odbywam podróże po relacjach, czyli spotkania ze znajomymi.

E.S: Opisz swoje ulubione posiłki (może to coś domowego, szarlotka babci, albo danie w jakiejś ulubionej knajpce).

Z.R.: Bardzo lubię zupę miso, zwłaszcza taką, którą ugotuję sobie sama w domu. Jedna z moich najbliższych koleżanek to Japonka, więc nauczyła mnie tę zupę przyrządzać – zupa jest gotowa w 15–20 minut, a moje ulubione dodatki to szparagi, grzyby, groszek, marchewka i tofu.

Cała rodzina bardzo lubi sushi i również przygotowuję je w domu, po naukach u koleżanki. Wygląda na to, że mamy fazę na kuchnię japońską, jednak bez obaw – pierogi muszą być, też wszyscy je w domu bardzo lubimy i często jadamy. Charakter każdego członka rodziny można zgadywać po rodzaju ulubionego nadzienia… Każdy lubi inne: Marvel z mięsem, ja z soczewicą, Julian ruskie, a Marianka z owocami.

 

E.S: Czy dbasz o zdrowie? Czy dobre nawyki żywieniowe/życiowe są dla Ciebie ważne?

Z.R.: Zdrowie to dla mnie temat numer jeden bardziej niż kiedykolwiek. We wrześniu zeszłego roku zdiagnozowano u mnie raka piersi w stadium 0. Ze względu na mutację genetyczną CHECK2 zdecydowałam się na podwójną mastektomię z rekonstrukcją piersi, mimo że początkowo również proponowano mi operację oszczędzającą. Po mastektomii okazało się, że moje zmiany były nieco bardziej rozległe i musiałam poddać się również radioterapii. W międzyczasie lewy implant tymczasowy nie przyjął się (tego typu komplikacje się zdarzają) i został usunięty w lutym tego roku. Moje leczenie zakończyło się wraz z zakończeniem radioterapii. Teraz pozostała rekonstrukcja. Obecnie czekam do października na kolejną operację, gdyż wymagany jest czas 6 miesięcy na regenerację tkanki.

W mojej sytuacji dobre nawyki żywieniowe i życiowe to nie fanaberia, to mus. O ile przed chorobą były ważne, to teraz jestem sobie niesamowicie wdzięczna, że nie musiałam wywracać życia do góry nogami na szybko. Zdrowe jedzenie i sport, dużo snu i odpoczynku to nawyki, które są ze mną mniej więcej od urodzenia dzieci, czyli już dobre 7 lat.

 

E.S: Czy na co dzień gotujesz zdrowo? Jakie kolory pożywienia królują w Twojej kuchni?

Z.R.: Muszę wyznać, że nad nawykami żywieniowymi chciałabym i powinnam popracować. Gotuję różnie – czasem bardzo zdrowo, a czasem całkiem niezdrowo. I miotam się w kuchni między tym, co chciałabym, żebyśmy jedli, a tym, jakie padają życzenia od domowników.

Moim nawykiem jest jednak unikanie półproduktów i gotowanie od podstaw. Jeśli jemy burgery, to bułki staram się sama upiec. Jeśli robię lasagne na życzenie, to od podstaw, jeśli czas na to pozwala.

Podczas kwarantanny wróciłam do pieczenia chleba na zakwasie, ponieważ w końcu zakupiłam garnek żeliwny. Jeśli ktoś się waha lub twierdzi, że chleb mu nie wychodzi, to to jest zdecydowanie cały sekret niesamowitego i bezbłędnego chleba.

 

E.S: Czy lubisz i czy jadasz słodycze? Co sądzisz o uzależnieniu od cukru – jak jest w Twoim życiu?

Z.R.: Lubię słodycze i jadam słodycze dosyć często. W dodatku przeprowadziliśmy się do Królestwa Słodyczy – USA, gdzie kulturowo są one tak obecne w życiu codziennym, że ich ograniczenie to naprawdę spore wyzwanie, a już wręcz niemożliwym jest je wyeliminować.

Myślę, że uzależnienie od cukru to duży problem i o ile ja jeszcze to rozumiem i staram się cukier ograniczać, to dzieciom przychodzi to zdecydowanie trudniej. Staram się jednak (tam, gdzie mogę) używać zamienników i zdrowych słodyczy.

 

E.S: Co sądzisz o modzie na „zdrowe gotowanie”?

Z.R.: Podoba mi się, że ta moda w zasadzie głównie oznacza modę na świadomość w zakresie odżywiania. Jest mnóstwo „zdrowych” publikacji, blogerzy kulinarni podróżują, inspirują się i dostosowują zdrowe inspiracje do polskich realiów, lokalnych zbiorów. Dużo się mówi o sezonowości, o wykorzystywaniu w kuchni dóbr lokalnych (przykładem są przepisy na kaszotto lub pęczotto…). Kuchenne fuzje są najlepsze.

Odnoszę też wrażenie, że z modą na zdrowe gotowanie jest jak z paleniem papierosów… Dziś coraz rzadziej spotykamy palacza na imprezie i to on musi się dostosować do ogólnych zasad… Tak samo zaczyna być ze zdrowym gotowaniem – to kwestia czasu, kiedy wgryzie nam się w świadomość, że zdrowe gotowanie to norma, a nie fanaberia czy wybryk, i że nie jest zagrożeniem dla tradycji i kultury…

W mojej sytuacji dobre nawyki żywieniowe i życiowe to nie fanaberia, to mus. O ile przed chorobą były ważne, to teraz jestem sobie niesamowicie wdzięczna, że nie musiałam wywracać życia do góry nogami na szybko. Zdrowe jedzenie i sport, dużo snu i odpoczynku to nawyki, które są ze mną mniej więcej od urodzenia dzieci, czyli już dobre 7 lat.

E.S: Czy masz do polecenia jakieś swoje odkrycia: mam na myśli zdrowe kosmetyki, ciuchy, lub inne rzeczy, które wytwarzane są w małych manufakturach i mają wysoką jakość?

Z.R.: Jeśli chodzi o kosmetyki, to bardzo lubię i polecam firmę Cztery Szpaki. Ekologia i zdrowe składy są dla mnie bardzo ważne, a firma ta dba o oba aspekty.

Z okresu macierzyństwa polecam fajną markę Cool Mama – bardzo wygodne rzeczy, ekologiczne. Jest też mnóstwo polskich firm, które wytwarzają pieluszki wielorazowe, które bardzo polecam.

Jeśli chodzi o ubrania, to niezmiennie „wynaszam” rzeczy zakupione w ostatniej dekadzie :) Staram się podchodzić do tematu minimalistycznie, nie inwestuję w garderobę.

 

E.S: Z czym kojarzy Ci się kolor zielony?

Z.R.: Ze spokojem, życiem, lekiem na całe zło, błogostanem. Zawsze ciągnie mnie tam, gdzie jest zielono i mokro. Najlepiej jakiś ogromny i ciepły zbiornik wodny ;) otoczony zielonymi drzewami, dżunglą lub palmami.

 

E.S: Jakie książki czytasz?

Z.R.: Czytam zdecydowanie pragmatycznie, nie interesują mnie powieści czy zmyślone historie. Bardzo lubię gotować, więc uwielbiam czytać książki kucharskie. Moje oczy są głodne, więc książki muszą mieć piękne zdjęcia. Czytam książki związane z wychowaniem dzieci w miłości, na przekór tradycyjnemu wychowaniu i jego metodom. Książki te pomagają również dorosnąć mojemu wewnętrznemu dziecku.

Czasem przeczytam jakąś książkę podróżniczą albo taką, która trafiła w moje ręce z jakiegoś powodu. Tak było z książką „Detroit. Sekcja zwłok Ameryki”. Świetna książka, którą musiałam przeczytać, bo 2 lata temu przeprowadziliśmy się na przedmieścia Detroit. Dla wielu osób było czymś niezrozumiałym, jak można się pchać w tak niebezpieczne i nieznane rejony. Dla nas to nie było takie oczywiste – po wielu podróżach w wątpliwe rejony nauczyliśmy się, że trzeba wiedzieć, jak żyć i na co można sobie pozwolić w każdym miejscu. Podobnie jest z Detroit.

E.S: Co Cię inspiruje w życiu?

Z.R.: Inspiruje mnie w zasadzie każdy, kto jest w czymś niesamowicie dobry. Inspirują mnie osoby wytrwałe i zdeterminowane. Inspiruje mnie dobra jakość i piękno otaczającej nas natury.

 

E.S: Za co chcesz sobie podziękować?

Z.R.: Za umiejętność adaptacji i akceptacji tego, co mnie spotyka. Za podążanie za głosem serca i niezmienny cel, aby być dobrym człowiekiem, który nie krzywdzi innych. Jakkolwiek to cel podstawowy i – wydawać by się mogło – fundamentalny, to rzadko kiedy jest celem numer jeden, a przecież świat wyglądałby zupełnie inaczej, gdyby większość z nas skupiła się właśnie na takim celu.

 

E.S: Czy jest coś ważnego w Twoim życiu czym chciałabyś się podzielić z innymi kobietami? Jakaś jedna, mocna rzecz?

Z.R.: Znasz syndrom „będę szczęśliwa, gdy…”? Osobiście nie znam osoby, od której nie usłyszałam choć raz tego stwierdzenia, łącznie ze mną. Gdy jednak tam dotrzemy, okazuje się, że pojawia się nowe „gdy” i nowe, i nowe – i tak gonimy za iluzją spełnionego szczęścia. A prawda jest taka, że szczęście generowane jest w danym momencie i jego źródłem jest jakość naszych myśli. O sytuacji, o sobie, o innych. Proste, a takie trudne.

Gdy człowiek dowiaduje się, że jest poważnie chory, zawsze pojawia się myśl: a co, jeśli odejdę? I dokładnie pamiętam to uczucie, gdy powiedziałam do męża: w takiej sytuacji często ludzie rzucają pracę i jadą w podróż ze swoją rodziną, aby spędzić z nią jak najwięcej czasu. Uśmiechnęłam się i powiedziałam: Cóż… ja już to zrobiłam, więc teraz pozostaje mi tylko wyzdrowieć. Poczułam wtedy, że w życiu zrobiłam coś naprawdę dobrze. Wyobraź sobie, że Twój świat ma się skończyć jutro, i sprawdź, czy jest coś, czego byłoby ci żal, że nie zrobiłaś. I zrób to. Naprawdę warto.

 

E.S: Czy jest jakaś kobieta, którą chciałabyś zaprosić do kolejnej rozmowy przy zielonym stole?

Z.R.: Uważam, że naprawdę warto zaprosić do rozmowy Olę Wojciechowską. Ola pracuje obecnie w Google, wcześniej pracowała w HP, czyli życie korporacyjne zna od podszewki. Jest współzałożycielką inicjatywy WrOpenUp, która promuje otwartość naszego miasta. Warto, żeby nam o tym opowiedziała, bo to – zwłaszcza ostatnimi czasy – bardzo ważny temat.

Znasz syndrom „będę szczęśliwa, gdy…”? (…) A prawda jest taka, że szczęście generowane jest w danym momencie i jego źródłem jest jakość naszych myśli. O sytuacji, o sobie, o innych. Proste, a takie trudne. (…) Wyobraź sobie, że Twój świat ma się skończyć jutro, i sprawdź, czy jest coś, czego byłoby ci żal, że nie zrobiłaś. I zrób to. Naprawdę warto.

GALLO PINTO (wym. gajo pinto)

Typowa kostarykańska potrawa, popularna jak u nas ziemniaki do obiadu. Jej uniwersalność jest niesamowita – można ją zjeść na śniadanie, obiad albo kolację. Pasuje do wszystkiego.

SKŁADNIKI:

  • pół czerwonej papryki pokrojonej w kostkę
  • pół cebuli pokrojonej w kostkę
  • puszka czarnej fasoli (czerwona też może być)
  • 2–3 szklanki ugotowanego na sypko ryżu
  • 2 łyżki posiekanej kolendry
  • 1 łyżka sosu Worcester (lub Salsa Lizano)
  • pół łyżeczki czosnku w proszku
  • 1 łyżka oleju

Przygotowanie:

Podsmaż cebulę i czerwoną paprykę na ulubionym oleju. Następnie dodaj sos Worcester i czosnek w proszku, wymieszaj. Wlej całą zawartość puszki z fasolą (fasolkę i płyn), wszystko pomieszaj chwilę i podgotuj. Następnie dodaj ugotowany ryż (najlepiej sprawdza się ugotowany poprzedniego dnia). Przez kilka minut mieszaj wszystko na patelni, aż ryż wchłonie cały płyn. Na sam koniec wrzuć garść posiekanej kolendry, wymieszaj i gotowe.

Jedz na śniadanie, np. z jajkiem sadzonym lub jako dodatek do obiadu.

Chcesz dostawać informacje o kolejnych rozmowach?

Rozmowy przy Zielonym Stole

To miejsce spotkań dla kobiet w życiu których pasja przeplata się z pracą,
a praca jest pasją! Będzie inspirująco, zielono, twórczo, zdrowo i radośnie.